Wyskoczyliśmy razem ze Slur na brzeg.
Wyszliśmy z mojego miejsca, dokładnie maskując wejście i poszliśmy przed siebie. Tam gdzie łapy poniosą. Spacerowaliśmy sobie gadając i śmiejąc się. Zapuściliśmy się poza tereny watahy, ale nie przeszkadzało nam to. Była wczesna pora i mieliśmy dużo czasu na powrót.
- Może małe polowanko? – zaproponowałem z uśmiechem.
- Czemu nie, jestem głodna jak diabli! – odparła wadera
Szybko znaleźliśmy trop. Podążając za nim znaleźliśmy się w dolinie skalnej.
Z obydwu stron były prawie że pionowe ściany a przed nami i za nami dno doliny. Widok był imponujący.
Nagle dało się słyszeć cichy pomruk, który powoli przeradzał się w co raz głośniejszy szum. W oddali zauważyliśmy chmurę pyłu.
- Karibu! – krzyknęła Slur – w nogi!
Popatrzyłem się na nią tępo i dopiero po chwili zrozumiałem o co chodzi. Po dwóch stronach były pionowe urwiska, a przed nami i za nami dolina ciągnęła się na około 1 kilometr. Karibu by nas po prostu staranowało, gdybyśmy za późno zaczęli uciekać. Ruszyłem pędem za Slur.
Uderzenia setki kopyt karibu wprawiało w drżenie całą dolinę.
Czułem strach, a za razem dziką ekscytację. Krew i adrenalina uderzyły mnie w każdy zakątek mojego ciała i przyśpieszyłem bieg. Czułem, jak ziemia wibruje coraz bardziej.
Dogoniłem waderę. Spojrzała na mnie z figlarnym uśmieszkiem i obydwoje się roześmialiśmy.
Zapieprzaliśmy jak wariaci.
Nagle Slur zaczęła słabnąć. Chciałem dorównać jej tempa, ale karibu było coraz bliżej. W końcu upadła. Przerażenie zaćmiło mi na chwile mózg.
- Slur?! Co się dzieje?! – krzyczałem.
Chciała coś powiedzieć, ale widocznie nie miała sił. Złapałem ją za łapę. Czułem, że jej serce bije niewyobrażalnie szybko i mocno. Zarzuciłem ją sobie gorączkowo na plecy i zacząłem powoli biec.
Czułem to.
T o już koniec.
Nasz koniec.
I moja wina.
Karibu było coraz bliżej. Wycisnąłem z siebie resztki sił, ale to było na nic.
Czułem, że Slur zaczęła się ruszać. Ocknęła się. Zaczęła krzyczeć. Zeskoczyła z moich pleców, ale było już za późno.
Stado uderzyło z niewyobrażalną siłą. Jak fala rozpędzonych konarów.
Usłyszałem trzask. Odwróciłem się, niesiony przez karibu. Slur leżała na ziemi, co chwila uderzana przez kopyta zwierząt. Miała zamknięte oczy. Fala pchała mnie do przodu, a ja z trudem stawiałem opór. Cały poobijany doczołgałem się do wadery.
Stanąłem nad nią i osłoniłem swoim własnym ciałem. Opuściłem tułw i głowę, aby oszczędzić jej uderzeń. Cierpliwie i bólu znosiłem ciosy od racic karibu.
Ostatnia łania. Przebiegła obok mnie.
Wokół zapanowała cisza, w oddali cichł huk, a ziemia przestała drżeć.
Powoli zszedłem z wadery.
Całe ciało bolało mnie jak cholera.
Położyłem ucho na jej piersi. Oddychała płytko i nierówno.
Wziąłem ją na plecy. Niedaleko ujrzałem jeziorko. Ruszyłem tam.
Położyłem Slur na miękkim mchu i polałem jej pyszczek zimną wodą z jeziorka.
Jej klatka piersiowa unosiła się coraz rzadziej.
- Slur! – szeptałem gorączkowo – Slur!
Potrząsałem lekko jej ramieniem
- Slur! – krzyknąłem zrezygnowany i zrozpaczony. Krzyk rozniósł się echem w głąb doliny.
- Nie rób mi tego – szepnąłem, a moich oczu zaczęły kapać łzy. Jedna po drugiej.
Schyliłem się nad waderą. To było silniejsze ode mnie. Podniosłem delikatnie jej głowę i pocałowałem w pyszczek.
Jej klatka piersiowa podniosła się gwałtownie. Slur zaczęła miarowo oddychać.
Poczułem nieposkromioną nadzieję i radość w sercu.
Powieki wadery zaczęły drgać.
Otworzyła oczy.
- Look? – powiedziała cicho zachrypniętym głosem
- Już dobrze, wszystko dobrze – szepnąłem , położyłem się obok niej i objąłem.
- C-co się stało? – spytała słabo
- Opowiem ci później. Dobrze się czujesz?
- Słabo mi…
- Przyniosę ci wody – wstałem powoli i uśmiechnąłem się do niej. Zerwałem dużego liścia, zawinąłem go i nabrałem wody z jeziorka.
- Pij – podałem Slur listek z wodą
Potem pomogłem jej wstać i powoli ruszyliśmy w stronę wielkiego drzewa, w którym była wielka dziura, tak, że można było tam wejść.
Dotarliśmy tam gdy się już ściemniało. Przyniosłem trochę mchu i zrobiłem jej legowisko.
Rozpaliłem ognisko.
- Idę coś upolować – powiedziałem
- Look… - odrzekła cicho, jakby mnie o coś prosiła
- Muszę…
Upolowałem małego jelenia, ale wystarczyło, abyśmy się oboje najedli.
- Zimno – szepnęła Slur.
Podszedłem do niej, usiadłem obok i objąłem ją ramieniem. „Kochanie” – prawie bezgłośnie poruszyłem wargami. Objąłem ją mocniej.
<Slur?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz